Jeśli w mroku kryją się takie potwory, to lepiej zgaśmy światło.
Wydawnictwo D’espairsRay, MONSTERS, które ukazało się 28 lipca, to ciężki album. Nie brak na nim elektroniki i elementów industrialnych, jednak ostra gitara, głębokie brzmienie basu i mocny rytm perkusji sprawiają, że ten krążek jest czymś, co można określić złotym środkiem. Dodając do tego mroczne, ale równocześnie budzące nadzieję teksty i oddający te uczucia, często wręcz zawodzący głos HIZUMIego, mamy przed sobą płytę wartą przesłuchania.
Human-clad monster, utwór otwierający, rozpoczyna się cichym wybijaniem rytmu, w który raz za razem wkrada się ostre brzmienie gitary, prowadzące do krzyku wokalisty. Jest on równocześnie sygnałem dla instrumentów, które wybuchają całą swoją mocą dając nam jasno do zrozumienia, że będzie to ostry kawałek. Szybki pod względem rytmicznym, z ciężkim brzmieniem gitary i basu oraz gniewnym śpiewem, doskonale odzwierciedla tekst, którego myśl przewodnia ujawnia się w tytule. Instrumentalna wstawka w połowie utworu zawiera w sobie świetne połączenie tego metalowego brzmienia z elementami elektroniki. Następujący po tym wrzaskliwy głos przechodzący w growl, któremu nic nie można zarzucić, prowadzi nas do zakończenia. Tu w wyrazistych dźwiękach i mocnym wokalu pojawia się spokojne, jakby czułe i zaśpiewane głębokim głosem "fukaku... fukaku...”, któremu w kontraście ostro odpowiada – wieńczące cały utwór - "hifu ni ouwareta We're monsters”.
Nadchodzi czas na DEATH POINT, który kontynuuje to mocne uderzenie, choć z jeszcze szybszym rytmem perkusji, której kroku dotrzymują pozostałe instrumenty. Bez wątpienia jest to nawołujący do buntu kawałek, co odczujemy i bez rozumienia tekstu, odnajdując to również w nakręconym do niego PV. Tym, co bez wątpienia będzie przyjemne dla naszych uszu, są momenty, gdy HIZUMIemu towarzyszy głos ZERO i Karyu, którzy wspólnie wykrzykują tytułowe "death point”. Nie jest to jedyny dodatek do głównego wokalu, bo i przechodzące w jęk wykrzykiwane hasła są warte uwagi. Ten utwór sprawi, że nie będziesz mógł zachować spokoju i ruszysz do walki o własną wolność.
To ona – wolność – jest też tematem 13 -Thirteen-, utworu który może się nam kojarzyć z żołnierską pieśnią. W całości zresztą utrzymany jest w wojskowym klimacie, co w żaden sposób nie umniejsza jego wartości. Wręcz przeciwnie, dodaje tylko mocy przekazowi tego kawałka, a nas jeszcze bardziej nakręca na chęć walki o swoją tożsamość i własne ideały.
I kiedy, pełni buntu i dobrych, choć gniewnych emocji przechodzimy do kolejnej piosenki, kusi nas by sprawdzić, czy to aby na pewno wciąż ten sam album. LOVE IS DEAD, to bardzo mocny kontrast dla wcześniejszych utworów. Kiedy jeszcze pod względem tekstu można uznać, że wpisuje się w tematykę, to jednak stylistycznie wyraźnie kontrastuje z tym, co słyszeliśmy wcześniej i tym, co jeszcze przed nami. Jest trochę jak dzwon, którego dźwięk dociera do naszych uszu. Pozwala nam odczuć coś na kształt przyjemności, a równocześnie irytuje, bo dzwoni a my nie wiemy, w którym kościele.
Jednak kolejne DEVILS’ PARADE jest jak powrót do odczuć wywołanych przez pierwsze trzy piosenki. Choć i tu nie brak elementów elektroniki, którymi zresztą nasączony jest wstęp do tego utworu, to jednak znowu spotykamy się z ostrym brzmieniem gitary, mocnym basem i wyrazistą linią perkusji, a głos HIZUMIego idealnie do nich pasuje. Gniewny, nieco zachrypnięty, sprawnie przechodzący w growl czy wahający się na jego skraju wokal, to coś, czego chcemy tylko więcej i więcej. Zastanawiać może znaczenie często powtarzanego słowa "NaNaReMiLaMiNa”, którego samodzielnie nie będziemy w stanie rozpoznać. Jest ono bowiem sklejone z kilku innych – jak w wywiadzie stwierdził sam wokalista – i ma przypominać zaklęcie, coś w stylu znanego wszystkim "abrakadabra”. Czy warto się mu poddać? Sądzę, że brzmienie DEVILS’… jest wystarczającym powodem, by głośno krzyknąć "tak” i przyłączyć się do dalszej, tworzonej przez D’espairsRay parady dźwięków.
Wraz z dope docieramy do połowy albumu . Tu ponownie spotykamy się z motywami miłości, bólu i parady, a wszystko to wpisane zostaje w siedem dni tygodnia. Pod względem muzycznym wciąż utrzymujemy się w mrocznym klimacie. Nadal towarzyszą nam głośne instrumenty i pełen pasji śpiew. Po pierwszych dźwiękach, które brzmią podobnie do melodii z pozytywki, można pomyśleć, że nadszedł czas uspokojenia gwałtownych emocji. Gdy jednak pojawia się linia gitary, wiemy, że D’espairsRay nie pozwolą nam nawet na odrobinę wyciszenia, uderzając z mocą zarówno melodii, której przewodzi Karyu, jak i wokalu.
HIZUMI na szczególną uwagę zasługuje w FALLING, które pojawia się jako następne. Jest to swego rodzaju wahanie pomiędzy ostrym brzmieniem gitary i dorównującym mu głosem wokalisty a fragmentami prowadzonymi przez bas i perkusję, w których wokal zostaje wyeksponowany. Mimo pojawienia się tych nieco spokojniejszych wstawek, sam utwór nie zwalnia. Jako całość świetnie wpasowuje się w styl, jaki D’espairsRay prezentuje na tym albumie.
Po tej opowieści o tęsknocie i bólu pojawiającym się w ludzkim sercu porzucamy wspomnienie przeszłości, spoglądając w przyszłość. I tu może nas zachwycić wokal HIZUMIego, który chyba po raz pierwszy na tym albumie osiągnął tak ciekawe brzmienie. Również na wpół growlowane, a na wpół krzyczane fragmenty - w których łatwo usłyszeć wspomagające głosy pozostałych muzyków - będą niemałą przyjemnością. To w połączeniu z melodią sprawi, że i PROGRESS - jako kolejne - znajdzie się pośród piosenek wartych ponownego odsłuchania.
Motyw tęsknoty powraca w przedostatniej piosence na MONSTERS, jednak tym razem jest ona połączona z niespełnionym, wręcz seksualnym pożądaniem. Często pojawiające się na tym wydawnictwie dźwięki dzwonków otwierają również FINALL CALL, oddając jej linię melodyczną w ręce ZERO i TSUKASY, których gra chwilami schodzi na dalszy plan, by uwydatnić brzmienie gitary. Warto również zwrócić tu uwagę na solówkę Karyu, która, choć niezbyt długa czy skomplikowana, to jednak w połączeniu z poprzedzającymi ją dzwonkami staje się prawdziwą przyjemnością. Wręcz szkoda, że trwa tak krótko i ponownie rzuca nas w ostry, szybki rytm.
abyss, będące zakończeniem tego krążka, zaskakuje swoją delikatnością. Choć nie brak tu mocniejszych dźwięków, to jednak brzmią one tak, jakby docierały do nas spod wody. Nie jest to jednak negatywne, wręcz przeciwnie, pozwala nam jeszcze lepiej odczuć to oddalenie, o którym opowiada HIZUMI. Na szczególną uwagę zasługuje tu jednak TSUKASA, bo to własnie gra jego perkusji w tym utworze przewodzi i dominuje, a równocześnie nie przytłacza. Jej rytm jest też zupełnie inny niż we wcześniejszych utworach, głębszy, spokojniejszy, a w połączeniu z cichymi dzwonkami i nieco płaczliwą gitarą staje się wręcz ujmujący. Również bas, szczególnie w tych ostrzejszych fragmentach, jest tu mocno wyeksponowany i świetnie dopełnia całość utworu. abyss, choć inne, to jednak wpasowuje się w całość zaprezentowanego przez D’espairsRay materiału i pozwala nam ochłonąć po tym pełnym gwałtownych uczuć muzycznym spektaklu.
MONSTERS to bez wątpienia dobry album i warto by choć przez chwilę zagościł w odtwarzaczu. Spójny pod względem tematyki tekstów, jak i stylu, nie nudzi. Przeciwnie - jest prawdziwą przyjemnością dla naszych uszu, które przy każdym kolejnym odsłuchaniu mają szansę wyłapać coś nowego, co tylko wzmocni pozytywne odczucia. Możliwe, że zabrakło tu solówek, które naprawdę eksponowałyby muzyczny talent Karyu czy ZERO, i irytować może zgrzyt, jaki w opowieść zespołu wprowadza LOVE IS DEAD. Nie sprawi to jednak, że płyta w całości stanie się niewarta uwagi.
Jak już pisałam we wstępie do tej recenzji – jeśli takie potwory, jak ten stworzony przez D’espairsRay, kryją się w ciemności, to zdecydowanie gaszę światło i was namawiam do tego samego.