Moi dix Mois otrząsa się ze starego brzmienia, by wraz z minialbumem "Beyond the Gate" wejść na nową ścieżkę.
Dzięki sprzedawcy z lokalnego sklepu przedstawiony został mi zespół Moi dix Mois. Poprosiłem go, aby polecił mi jakiś złowrogi, ciężki visual kei. Szybko wskazał albumy Moi dix Moi, a ja zapytałem go, które powinienem wybrać na początek, na co odpowiedział, że ostatni (Nocturnal Opera). Zatem, ślepo zawierzając komuś, czyja praca ściśle wiąże się z dojeniem pieniędzy od takich frajerów jak ja, wyjąłem je z kieszeni, licząc na przesłuchanie mojego nowego odkrycia w pociągu do domu.
Zanim wróciłam, nie mogłem się oprzeć, by nie rozerwać opakowania albumu i przetestować swoje szczęście. I od chwili, kiedy wcisnąłem „play”, aż po sam koniec albumu, byłem w szoku. Brzmienie było ciężkie, ale melodyjne. Sama muzyka nieziemska, lecz dziwnie znajoma. Była tak brutalna jak uderzenie młotem kowalskim, ale też kojąca niczym pocałunek matki. Jedyne, co mam do powiedzenia, to to, że w krótkim czasie po wybraniu albumu Nocturnal Opera, dopadłem każdy skrawek muzyki i video pochodzący od Moi dix Mois, jakie tylko mogłem dostać w swoje ręce. I teraz, kiedy myślę sobie „To musi być jeden z najlepszych zespołów na świecie!”, usiłują przyprawić mnie o depresję ogłoszeniem, że kilkoro członków grupy odchodzi, by realizować inne projekty. Basista Kazuno, perkusista Tohru oraz najważniejszy dla mnie, wokalista Juka, będący główną przyczyną mojego zachwytu tą formacją. Wiem, że Moi dix Mois jest pomysłem Many, który wszystko komponuje i tym podobne. Jednak było coś specjalnego w głosie Juki, ponad tą mroczną, wciąż ciężką muzyką, stworzoną przez Manę - zgrywało się to perfekcyjnie i kreowało spokojny rodzaj brutalności, jakiego nie słyszałam nigdy wcześniej. Zatem z niewielkim wahaniem zdecydowałem się wypróbować nowe nagranie Moi dix Mois, Beyond the Gate, żeby przekonać się, jaki jest następny krok zespołu. I słuchajcie, ruch ten był w dobrą stronę.
Pierwsza rzecz, która zwróciła moją uwagę, to lepiej zmiksowana muzyka. Klawisze już więcej nie stoją na przedzie, lecz zmieszane są równomiernie z resztą muzyki. Następną rzeczą, odznaczającą się na tym wydawnictwie, jest nowy wokalista o imieniu Seth. Wprowadza nowy, mroczniejszy wymiar Moi dix Mois. Choć jego głos nie jest tak melodyjny jak Juki, lepiej wpasowuje się w muzykę.
Ten minialbum jest bardziej bezpośredni niż dwa poprzednie wcielenia Moi dix Mois. Nowy skład zdecydował się porzucić swoją wcześniejszą visualową skórę i zastąpić ją czystym i nieskażonym metalem. Ta EP-ka nadal zawiera melodyjne wokale, jakkolwiek, zaprezentowane są w delikatniejszym, prawie że złowieszczym klimacie. Sprawia on, że głowisz się, czy śpiewająca osoba nuci do ciebie, czy też jest to złowrogi, wewnętrzny śmiech, zwiastujący skrywany za plecami nóż, który w każdej chwili może zostać wbity.
Mamy tutaj szybką recenzję EP-ki, utwór po utworze:
Pierwszy kawałek, The other side in blood, to typowy dla Moi dix Mois utwór wstępny. Jak zwykle wprowadza nastrój nadchodzącego ataku i możesz już właściwie wyobrazić sobie ten utwór odtwarzany przez głośniki przed koncertem.
Następny jest Eternally Beyond. Co za sposób rozpoczęcia albumu! Ten kawałek jest wprost idealny jako wprowadzenie do nowego brzmienia Moi dix Mois. Mógłby prawdopodobnie być jednym z najlepszych, o ile nie najlepszym ze wszystkich, które zostały kiedykolwiek nagrane przez zespół. Zwiera w sobie coś dla każdego, bez znaczenia, czy jest się fanem chórków Kazuno... czy też raczej powinienem powiedzieć - growli, czy też melodyjnego śpiewu.
Utwór trzeci, czyli deus ex machina, to odejście od przeszłości Moi dix Mois. W rzeczywistości ta piosenka jest bardziej industrialna niż typowe kawałki tego zespołu. Dominują tu automat perkusyjny oraz keyboard, a wy po raz kolejny możecie ujrzeć go jako grany na żywo, z Maną biegającym wszędzie dookoła i machającym głową, jak gdyby nie było jutra. Jednakże, możecie potrzebować kilkukrotnego odsłuchania, by przywyknąć do tej piosenki i dostrzec, w jaki sposób stanowi ona odstępstwo od wzoru Dix, który już zapewne dobrze znacie.
W czwartej piosence, Vain, po wykroczeniu ze swojego typowego brzmienia, Moi dix Mois powraca do starej, metalowej formy. Jednak, nie tak jak w poprzednich utworach, melodia tła jest bardziej napięta i zawiera więcej pauz w muzyce, podczas gdy w przeszłości piosenki zespołu były nieprzerwaną podróżą od punktu A do punktu B. Mój jedyny problem z tym kawałkiem jest taki, że wokalista wykazuje tendencję do zostawania w jednym zakresie wokalnym przez większość utworu, z wyjątkiem interludium blisko jego środka. Jeśli chcesz próbki tego kawałka, możesz sprawdzić DVD z trasy Invite to Immorality. Myślę, że Vain znalazło się na tym zestawie.
Utwór piąty to Deflower. Piosenkę rozpoczyna melodyjne, fortepianowe intro, które nieznacznie zahacza o stare kawałki Moi dix Mois operopodobnymi chórkami oraz klawesynem, ponownie zdominowującym numer. Ukazuje ona możliwości Setha do melodyjnego śpiewania a la Juka oraz, jak napisałem już wcześniej, za tym głosem kryje się coś złowieszczego. Utwór jest dobrym kawałkiem na umieszczenie w połowie albumu i powinien dobrze sprawdzić się w środku koncertów.
Szósty kawałek, czyli unmoved, to kolejny numer, który znalazł się na DVD Invite to Immorality, a został zaprezentowany na nowej EP-ce z lekkim odcieniem nowości. Melodyjne krzyki Juki zostały tu zastąpione złowrogim wokalem Setha. Piosenka naprawdę błyszczy w obliczu reszty albumu, bardziej niż w wersji z DVD.
Końcowy utwór na minialbumie, The other side of the door, zaczyna się od mrocznego zapętlenia w otoczeniu szeptów Setha, a potem wpada w jakąś gotycką, industrialną, perkusyjną karuzelę, która nie przestaje się kręcić. Chociaż początek nagrania mógłby znaleźć się w jakieś "Beatmanii” lub innej rytmicznej grze w waszym lokalnym centrum handlowym, jest to solidne zakończenie albumu. (Z jakiegoś powodu nie potrafię wyobrazić sobie zakończenia tej EP-ki typową dla Moi dix Mois kompozycją.)
EP-ka stanowi dla Moi dix Mois krok w nowym kierunku. Myślę, że po pożegnaniu z Juką i spółką, zespół jest w stanie pozbyć się swojego starego brzmienia, charakterystycznego dla Malice Mizer, i wejść w zupełnie nową erę cudowności. Pomimo że cała EP-ka jest jedynie o 15 minut krótsza od ostatniego albumu grupy, to jeśli będziecie powstrzymywać się od jej zakupu ze względu na długość trwania, nie pozwólcie temu zaważyć na waszej decyzji! Na pierwszym wydaniu płyty znalazły się także instrumentalne wersje większości kawałków, zatem macie wszystko, by jak najlepiej wcielić się w Moi dix Mois! Wszyscy fani zespołu powinni mieć taką perełkę jak Beyond the Gate na własność!