Recenzja

SUICIDE ALI - Donor of lie

28/06/2011 2011-06-28 00:05:00 JaME Autor: Lu:na

SUICIDE ALI - Donor of lie

SUICIDE ALI serwuje nam najdziwniejszy singiel.


© SUICIDE ALI - Starwave Records
Singiel CD

Donor of lie

SUICIDE ALI

SUICIDE ALI zaskakuje. Zespół wypuścił chyba najdziwniejsze do tej pory wydawnictwo - Donor of lie. Najdziwniejsze w kilku aspektach, począwszy od wokali, na warstwie muzycznej kończąc. Singiel składa się z trzech utworów: Tsumetai kage, Donor of lie i Ai subeki shikeidai. Dwa pierwsze to nowość w repertuarze grupy, trzeci natomiast (standardowo dla wydawnictw kapeli) już znamy. Jedziemy zatem od początku.

Goshi jest wokalistą dość niezwykłym, o czym zapewniałem już nie raz, a przekonać się o tym można słuchając wybranego losowo kawałka z dyskografii zespołu. Tym razem głos kapeli zaskakuje już przy pierwszym utworze, bowiem wyciąga (wydaje się) pod granicę swoich możliwości i wręcz nie wyobrażam sobie, by mógł zaśpiewać jeszcze wyżej. Poza tym śpiewa niezwykle żywiołowo jak na siebie (wręcz ocierając się o jakby pozytywne emocje), jednak wciąż na tyle charakterystycznie, że czuć było ponurego i mrocznego ducha SUICIDE ALI w jego głosie. Dalej w następnym utworze mamy podejście nieco... eksperymentalne. Goshi próbujący wyrzucania z siebie słów jakby na kształt rapu? Może nie tak drastycznie, jednak pierwsze skojarzenie pozostało, zwłaszcza że jego wokal opatrzony jest odrobiną bitu. Zdarza się też pierwszy raz, odkąd pamiętam, by w tak wyraźny sposób elektronika wspomagała wokal i tak autentycznie wzmacniała jego potęgę. Na myśli mam tutaj obecny w Donor of lie wysoki ton i niemal piszczący podkład, które razem połączone dają genialny efekt. W ostatnim kawałku mamy już standardowe zawodzenie w dobrze znanej nam postaci, a jedynie w końcówce wokal (w porównaniu do oryginału) staje się jakby bardziej mechaniczny i wyrzucany w mikrofon jakby zmuszała go do tego jakaś siła - również tutaj rezultat okazuje się dość ciekawy. Oczywiście nie mogło zabraknąć krzyków i innych nieartykułowanych dźwięków, a nawet nieco modulacji wokalu. Całościowo Goshi na singlu wypada jednocześnie eksperymentalnie i rewelacyjnie. Z każdym kolejnym wydawnictwem czuć rozwój tego artysty.

Muzycznie sprawa jest bardziej skomplikowana. Oto bowiem pierwszy utwór Tsumetai kage początkiem po prostu urywa łeb. Takiego wstępu do utworu (i wydawnictwa w ogóle) zespół nie miał nigdy. Czysta moc, ogień, agresja, psychodeliczny klimat budowany elektroniką i... syntezatorowa imitacja smyczków. Do tego poprzerywany w podkładzie wokal powtarzający ciągle jeden motyw, standardowo ciężkie riffy i niesamowity motyw gitarowy. Po pierwszych 50 sekundach zwyczajnie słuchacz może szukać szczęki na podłodze. Dodać należy, że zespół po raz kolejny udowodnił swoją umiejętność korzystania przy nagrywaniu z możliwości stereo (elektroniczne ozdobniki). Dalej, poza opisanym wyżej wokalem, mamy kolejne pokręcone oraz nieco niepokojące melodie i wszystko jest wręcz idealne, póki nie udaje się nam usłyszeć samego refrenu. Nagle czar ciężaru, dynamiki i pokręconego klimatu pryska. Refren zwyczajnie nie pasuje, jego melodia jest wymuszona i zdecydowanie zbyt radosna w porównaniu do bardziej złowieszczych dźwięków, jakie jeszcze moment temu słyszeliśmy. Oczywiście to, co między refrenami, jest świetne. Gdyby nie ten cholerny refren...

Donor of lie jest już zdecydowanie wolniejszym kawałkiem od poprzednika, jednak w żadnym wypadku nie ma mowy o balladzie. Przede wszystkim interesujące wydają się te momenty zwrotek, w których Goshi jakby "rapuje" na swój unikalny sposób. Interesujące dlatego, że rzadko mamy w muzyce zespołu tak spokojne i nastrojowe poniekąd motywy. Napięcie rośnie wraz z wprowadzeniem kolejnych elementów w tle, powtarzaniem kolejnych zwrotek, przez krzyki, aż po refren, w którym utwór osiąga punkt kulminacyjny i rozładowuje się standardową melodyjną zwrotką. Jeszcze raz wspomnę o podkładzie wspomagającym Goshiego - rzecz niesamowita i godna odnotowania. Trzeba to usłyszeć.

Ostatnim utworem jest kolejny klasyk z twórczości SUICIDE ALI, a mianowicie Ai subeki shikeidai. Klasyk klasykiem, jednak oto rzecz niecodzienna. Dobrze znany i już "zremiksowany" kawałek nigdy nie miał "oryginalnie" wcześniej swojej premiery. Jedno zdanie - SUICIDE ALI to zespół absolutnie pomylony, jeśli chodzi o odgrzewanie starych kompozycji. Muzycznie ta wersja zawiera więcej lukru niż jej... echem... remiks sprzed pięciu lat (wybaczcie, ale te zawiłości z wersjami zakrawają na absurd). Przez lukier mam na myśli tutaj więcej elektroniki i wszelakiego podkładu. Gitary i konstrukcja kawałka praktycznie się nie zmieniły i wszystko zostało na swoim miejscu. Nadal jest to wolniejszy utwór z ciężkim melodyjnym refrenem, do jakich zespół przyzwyczaił nas na swoich wczesnych wydawnictwach. Wokal w refrenie wbija się dosłownie w czaszkę razem z riffem, do którego Goshi śpiewa. Wcześniej uważałem tę piosenkę za jedno z największych dzieł zespołu i ta wersja w zasadzie - choć odrobinę gorsza - mojego zdania nie zmieniła.

Singiel się kończy i słuchacz będący z zespołem od dłuższego czasu z pewnością będzie nieco zmieszany. Dotychczas więcej w twórczości grupy było mroku i ciężkiego brzmienia, oto natomiast Donor of lie prezentuje nam momentami jaśniejszą stronę chłopaków. Oby nie było nieporozumień - SUICIDE ALI to wciąż zespół grający nieprawdopodobnie ciężko i metalowo, wciąż z niesamowicie pokręconymi melodiami i przytłaczającą elektroniką. Tym razem jednak refreny stały się momentami trochę nazbyt jaskrawe i mam tu na myśli zwłaszcza pierwszy kawałek w zasadzie zepsuty refrenem. Wydawnictwo jest zdecydowanie ciekawe dla fanów zespołu i będzie proporcjonalnie mało zachęcające dla osób w temacie świeżych. Żaden z nowych utworów nie jest niestety na tyle dobry całościowo, by na stałe zagościć w sercach fanów. Cóż...SUICIDE ALI to zespół dziwny, który ma swój własny pokręcony świat.
REKLAMA

Powiązani artyści

Powiązane wydawnictwa

Singiel CD 2011-06-15 2011-06-15
SUICIDE ALI
REKLAMA