Recenzja

SUICIDE ALI - Dai4 no waltz

07/09/2009 2009-09-07 00:01:00 JaME Autor: Lu:na

SUICIDE ALI - Dai4 no waltz

Pierwszy, długo oczekiwany album SUICIDE ALI.


© SUICIDE ALI
Album CD

Daiyon no waltz

SUICIDE ALI

Po udanych kolejnych singlach i dwóch różnych obliczach zaprezentowanych na minialbumach, SUICIDE ALI wraca w odświeżonym składzie. Dai4 no waltz jest pierwszym pełnym albumem w ich dorobku, a, co za tym idzie, powinien być całkowicie dopracowany.

Pierwszym utworem na albumie jest Road of the wing, który na wstępie wita słuchacza nieco odmienną stylistyką, niż w dotychczasowym dorobku zespołu. Utwór jest szybki i melodyjny, a przy tym mocny. Na wstępie ogromne wrażenie robi niesamowity wokal, w wyższych - niż dotychczas - rejestrach. Muzyka jest cięższa, przeplatana niespotykanymi wcześniej u SUICIDE ALI motywami zagranymi na syntezatorze i klawiszach. W drugiej połowie utworu mamy krótką i treściwą solówkę. Piosenka ta świetnie zaczyna album, nastawiając słuchacza na niesamowity materiał.

Drugi utwór nosi tytuł Aoi ookami ga mita zekkei. Zaczyna się skoczną perkusją i syntezatorowym motywem rodem z muzyki trance. Kawałek rozpędza się gitarą, po czym rytmicznie łamie na moment i wchodzi w część z wokalem. Słyszymy tam charakterystyczną ciężką gitarę, do której zespół zdążył już nas przyzwyczaić. Gdzieś w środku kawałka na moment niknie dzikie wręcz połamanie utworu i słyszymy refren, a następnie po krótkiej przerwie kolejny. Jak do tej pory jest to chyba najdziwniejszy utwór, jaki zespół nagrał, jednak nie można odmówić mu uroku.

Yuukaigokko rozpoczyna się niepokojącym motywem, po czym atakuje nas ciężka gitara i budujący klimat dźwięk syntezatora w tle. Utwór nawiązuje swoją atmosferą do wcześniejszej kompozycji, jednak jest muzycznie bogatszy, zawiera wiele pojedynczych motywów na klawiszach oraz klaśnięcia. Wokalista śpiewa w swoim starym stylu, przechodząc z głównego planu na nieco przytłumione i modulowane tło.

Czwartym utworem na albumie jest Kaze no slave w nowej odsłonie. Wokalista śpiewa delikatniej niż poprzednio, jest również inaczej nagrany - wokal podzielono na dwa osobne kanały, dzięki czemu cała piosenka zyskała jakby dodatkowe echo i przestrzeń. Ponadto momentami została ozdobiony elektroniką, jednak jest ona na tyle delikatna, że nie przeszkadza. Przy wejściu cięższych gitar również można zauważyć różnicę w stosunku do oryginału. Generalnie utwór przypomina ten, który mieliśmy przyjemność słyszeć wcześniej, jednak jest on zmieniony w sposób dający słuchaczowi nową przyjemność z jego słuchania.

Dalej słyszymy również dobrze znany utwór, Representa, jednak w tym przypadku różnica między wersją poprzednią a nową jest wyraźniejsza. Podkład zyskał na wyrazistości, został bardziej dopasowany do brzmienia całego albumu, gitary również uległy zmianie. Refren również jest inny, wokal brzmi wyraźniej, a podkład przypomina nieco skrzypce. Mimo licznych zmian, kawałek wciąż wywiera na słuchaczu ogromne wrażenie, a gitary na długo zostają w pamięci.

Kolejną piosenką jest Amphibia rozpoczynająca się szumami jak ze źle nastawionego radia i brzmiącym gdzieś w oddali dźwiękiem sonaru. Klawisze na wstępie grają pierwszoplanową rolę do spółki z ciężką gitarą. Umiarkowane tempo utworu przechodzi w piskliwy motyw na gitarze i pierwszą zwrotkę. Wokalista śpiewa tak, jakby opowiadał historię, co momentami bardziej przypomina mowę szaleńca. Refren przychodzi bez zmian tempa, okraszony jest jedynie inną melodią. W połowie dostajemy solówkę na gitarze i powracamy do refrenu. Pod koniec do wokalu dodano charakterystyczny dla SUICIDE ALI pogłos. Podsumowując, jest to, jak do tej pory, najciekawszy nowy kawałek na albumie, jego koncept, sugerowany przez tytuł, jest wyraźnie słyszalny i autentycznie wywołuje wrażenie klaustrofobii.

Numer siedem to Fuefuki douji, również znany z poprzednich wydawnictw. Pierwszą różnicą, jaką wyraźnie słychać, jest linia basu, następną - inne gitary w zwrotkach, jakby cięższe. Wyczuwalna jest również zmiana brzmienia gitary w mocniejszych momentach. Ogólnie utwór zachował swoje dość szybkie tempo i zyskał głębię.

Kolejnym kawałkiem jest, także już znany, Revandish Ring, jednak tutaj zmiany słychać od pierwszych sekund. Gitara jest całkowicie inna i zachowuje jedynie melodię. Utwór zyskał jakby na ciężarze i gdzieniegdzie słychać nowe ozdobniki, piski i inne motywy, których wcześniej nie było. Nadal jest to szybka i ciężka piosenka. Wokalista zaśpiewał ją lepiej, niż w oryginale, momentami spokojniej, momentami bardziej szaleńczo, dodając szepty i charakterystycznie przeciągając kolejne słowa. W refrenie słyszymy dzwoneczki i bardziej wyraźny bas. Pod koniec drugiej minuty gitara dosłownie wbija się w uszy przy nieco symfonicznym brzmieniu podkładu, po czym całość przechodzi w kolejny refren.

Następny utwór to Aza –Sailla–. Wita nas basem i klawiszami wprowadzającymi nieco bluesowy klimat. Gdzieś w tle przewijają się trąbki, po czym wchodzi zmodulowany wokal rodem z elektropopu. Jest to ciekawa odmiana po ciężkich kawałkach, wprowadzająca lżejszy klimat. Nie usłyszymy tutaj przesadnie mocnych gitar, zamiast tego utwór jest prowadzony świetną linią basową, a gdzieś tam w tle przewijają się charakterystyczne dla zespołu motywy.

Ostatni zamykający album utwór to Lorent, zaczynający się jakby połączeniem brzmień syreny i kobzy. Następnie wchodzą bębny i dźwięki, po których kawałek brzmi jak elektryczna muzyka etniczna, przeszywana miejscami charakterystyczną ciężką gitarą. Druga połowa utworu to gitara, bębny i syntezatory. Jest to outro albumu - po nim nadchodzi czas na podsumowanie.

SUICIDE ALI stworzyli specyficzny styl opierający się na ciężkich gitarach i klawiszach oraz niesamowitym wokalu Goshiego. Poprzednie wydawnictwa były raczej rozwinięciem idei i stylu, ten album jest natomiast prezentacją odmiennego oblicza. Mimo tego, że praktycznie połowa albumu to utwory zawarte na wcześniejszych wydawnictwach, brzmią one inaczej. Są bogatsze, zarówno w elektronikę, jak i w samą głębię brzmienia. Goshi śpiewa jeszcze lepiej, przechodzi od niesamowitego wręcz wycia do spokojnego delikatnego wokalu. Zatem na albumie jest to, co SUICIDE ALI prezentowali do tej pory, tyle że wzbogacone o nowe elementy. Album jest krótki, trwa zaledwie 40 minut, jednak rekompensuje to swoją zawartością. Można co prawda narzekać na to bogate brzmienie, zwłaszcza jeśli ktoś zakochał się w poprzednim, dość ascetycznym, elektronicznym podkładzie, jednak tutaj niczego nie ma w nadmiarze i wszystko tworzy idealną całość. Jedna z najlepszych płyt tego roku, której posłuchać należy obowiązkowo.


Recenzja powstała dzięki uprzejmości internetowego sklepu Tainted Reality, gdzie można nabyć to wydawnictwo.
REKLAMA

Powiązani artyści

Powiązane wydawnictwa

Album CD 2009-09-02 2009-09-02
SUICIDE ALI
REKLAMA