Recenzja

LUNA SEA MEMORIAL COVER ALBUM -Re:birth-

05/09/2009 2009-09-05 00:01:00 JaME Autor: jawachu

LUNA SEA MEMORIAL COVER ALBUM -Re:birth-

W hołdzie LUNA SEA.

Album CD

LUNA SEA MEMORIAL COVER ALBUM -Re:birth-

abingdon boys school, kannivalism, LM.C, LUNA SEA, MERRY, MUCC, SID, Tamaki Nami

Wydanie tribute albumu dla LUNA SEA zbiegło się z reaktywacja zespołu na jeden koncert i wywołało sporo zamieszania wśród fanów. Zastanawiali się oni, jakie grupy wezmą udział w tym projekcie i jak będą brzmiały te „nietykalne” piosenki. Po 19 grudnia 2007 roku wszystko stało się jasne. Przyjrzyjmy się bliżej, jakie pomysły mieli poszczególni artyści.

Fani MUCCa mieli już okazję usłyszeć w ich wykonaniu ten otwierający album utwór na jednym z klipów. Niestety, muzycy niezbyt się popisali. Oczywiście, ich wersja Dejavu jest bardzo dobrze wykonana, słychać w niej cięższe gitary i interesujące chórki, mimo to nie różni się ona zbytnio od oryginału. Tatsuro jakby stara się nawet śpiewać tak samo jak RYUICHI, chociaż utwór niezbyt pasuje do jego głosu.

Sweetest Coma Again to pierwszy z kilku najciekawszych momentów płyty. W wykonaniu abingdon boys school ten klasyczny już utwór LUNA SEA brzmi lżej i bardziej przebojowo. Został zagrany w prostym, rockowym stylu, a umieszczone w nim gitarowe solo jest naprawdę udane. Z kolei w STORM, w interpretacji Tamaki Nami, instrumenty, do których przyzwyczaiło nas LUNA SEA, zostały tu zastąpione elektronicznie generowanymi dźwiękami. Sprawiło to, że utwór stał się lżejszy i bardziej popowy. Jego duży plus stanowi także głos wokalistki, dobry i wyjątkowo interesujący, wprowadzający do piosenki nową jakość.

Merry wzięło na warsztat PRECIOUS..., jedną ze starszych piosenek LUNA SEA. W ich interpretacji brzmi ona naprawdę potężnie, powala na kolana zarówno dzięki pełnemu emocji wokalowi Gary, jak i charakterystycznym, nieco jazzującym gitarom. Ten żywy i pełen energii utwór został tu przekształcony tak bardzo, że z powodzeniem mógłby znaleźć się na którymś z albumów Merry.

HIGH and MIGHTY COLOR zmierzyli się z legendą, ROSIER, i niestety polegli. Ten klasyk, mimo zastosowanych ciekawych efektów, takich jak przesterowane wokale i elektroniczneh dźwięki, stracił dużo na uroku i oryginalności, stając się dosyć nużącym. Kolejny kawałek to następna ikona. Morishige Junichi, wokalista ZIGGY, zaprezentował bardziej romantyczną wersję I FOR YOU. Przejmujący i melodyjny głos oraz fortepianowe melodie nadają tej piosence dostojny charakter. Zabieg ten jest dosyć interesujący, ale pod koniec utwór staje się trochę nudny i monotonny.

Zagrany przez LM.C IN MY DREAM(WITH SHIVER) przyjemnie zaskakuje. Poprzez dodanie elektronicznych dźwięków i przesterowanego wokalu, tworzących fascynującą całość, nabrał zupełnie innego charakteru. Zabiegi te uwypukliły takie elementy piosenki, na które w oryginale zupełnie nie zwraca się uwagi. Jest to zdecydowanie najlepszy i najciekawszy moment płyty. Następny utwór to END OF SORROW w wykonaniu YU-KI & DJ KOO (TRF). Po raz kolejny tradycyjny rockowy zestaw instrumentów został tu zastąpiony elektronicznymi rytmami. Z początku słuchacz może odbierać to jako interesującą odmianę, ale po jakimś czasie czuje się znużony. Tym bardziej, że cała piosenka została zaśpiewana bardzo jednostajnie i monotonnie.

Kolejną grupą, która wydawała się nie mieć problemów z wybranym kawałkiem, było kannivalism. Zdecydowali się na utwór o charakterze podobnym do ich własnych kompozycji, toteż słychać, jak łatwo się im go grało. Głos wokalisty idealnie pasuje do tej ciepłej ballady, ale nie można powiedzieć, że zespół wprowadził do niej sporo innowacji. Marty Friedman vs LEGEND feat. SHINICHIRO SUZUKI zrobili poprawny cover SHINE. W tym utworze łatwo można dostrzec wpływ byłego gitarzysty Megadeth, jako że przewijają się w nim grane na gitarze orientalne motywy. Mimo to całość - w porównaniu z oryginałem - jest dosyć nudna, przede wszystkim ze względu na jednostajny wokal oraz brak, przesycającego pierwowzór, żartobliwego nastroju.

W odróżnieniu od poprzedników SID poradził sobie bardzo dobrze. WISH w ich interpretacji jest ciekawie zaśpiewane i zagrane. Co prawda nie ma tu żadnych fajerwerków, ale całość jest dopracowana i pozostawia słuchacza w pogodnym nastroju. Ostatnim utworem na albumie jest MOON Tsuchiyi Masamiego. Jego wersja wywołuje duże wrażenie, jako że brzmi zupełnie inaczej niż oryginał. Tsuchiya nie jest może najlepszym wokalistą, ale udało mu się wykreować melancholijny, poruszający nastrój. Miał za to możliwość zaprezentowania swoich znakomitych gitarowych umiejętności - grana przez niego solówka jest zdecydowanie warta posłuchania. MOON w wykonaniu tego muzyka stanowi dobre zakończenie całego albumu.

Jak widać, LUNA SEA MEMORIAL COVER ALBUM -Re:birth- to nierówny album - nie wszyscy artyści poradzili sobie z utworami tego legendarnego już zespołu. Są na nim lepsze i gorsze momenty, ale mimo to doskonale pokazuje, jak wielki wpływ miało LUNA SEA i jak bardzo zróżnicowane są ich piosenki. Ale nie tylko fani tej grupy powinni sięgnąć po tę płytę; warto też posłuchać wyników pracy zespołów i artystów biorących udział w projekcie, jako że niektórzy z nich naprawdę dobrze się spisali.
REKLAMA

Powiązane wydawnictwa

Album CD 2007-12-19 2007-12-19
abingdon boys school, kannivalism, LM.C, LUNA SEA, MERRY, MUCC, SID, Tamaki Nami
REKLAMA