Recenzja

GACKT - Crescent

23/08/2004 2004-08-23 12:00:00 JaME Autor: minami

GACKT - Crescent

Albumem Crescent GACKT powraca do dobrej formy.


© CROWN RECORDS
Szczerze mówiąc, po MARS GACKT nie wydał nic zachwycającego. Czułam się jeszcze bardziej rozczarowana, patrząc, jak mój ukochany wykonawca zaczyna zachowywać się "pod publikę", robiąc z siebie plastikowy produkt. Na szczęście zebrał się wreszcie w sobie i wydał coś, co pozwoliło mi westchnąć z ulgą: "GACKT wraca".

Tym, co zwróciło mi nadzieję, jest Crescent. Wiem, że płyta została wydana ponad pół roku temu i od tego czasu wiele się zmieniło (np. GACKT znów się "stacza"), ale - mimo to - postanowiłam napisać kilka słów refleksji na jej temat.

Nie lubię porównywać albumu MARS do Crescent. Dla mnie są to dwa zupełnie inne światy. Zestawiam je ze sobą tylko ze względu na opinie fanów. Dla mnie - osobiście - Crescent jest powrotem dobrej formy, a nie do czasów, kiedy powstawała wyżej wymieniona płyta. W każdym bądź razie Crescent i MARS nie sposób pomylić. Każdy z nich ma swój indywidualny charakter.

Płytę otwiera Dybbuk, który jest tradycyjnie oryginalny, a wręcz szokujący, zwłaszcza w zestawieniu z resztą utworów. Stanowi też odstępstwo od swego rodzaju reguły, mówiącej, że żaden pierwszy kawałek nie powinien mieć tekstu (a jeśli już, to w formie hmm.. poezji?) lub być instrumentalny (jak Noah).

Drugim utworem jest już o wiele spokojniejsze Mind Forest. Tu usłyszymy dość kontrastowe, lecz jakże trafne zestawienie muzyki elektrycznej z fletem, po czym wita nas sentymentalne Tsuki no uta. Przyznaję szczerze - nienawidziłam tego kawałka ze względu na jego spokój. Można powiedzieć, ze przez całą piosenkę nic się nie dzieje, można wręcz zasnąć... Ale jest też druga strona medalu... Słuchając Tsuki no uta zamknijmy na chwilę oczy i dajmy się ponieść wyobraźni - relaks gwarantowany!

Jako że nie mam najmniejszej ochoty popadać w schematy i omawiać wszystkich kawałków po kolei, przejdę do tego, co moim zdaniem jest godne uwagi. Wszak jakże intrygujące jest odkrywanie Crescent samemu. Oczywiście, kieruję te słowa do tych, którzy z tą płytą nie mieli się jeszcze okazji zapoznać.

Godną uwagi piosenką jest tutaj Lust for blood. Nie opowiada ona o kolejnym złamanym sercu i miłości, lecz o śmierci, ciemności i strachu. Klimat tej piosenki jest naprawdę niesamowity, mroczny, można go wręcz porównać do gotyckiego. Niesie ze sobą potężny ładunek emocjonalny, który przenika przez całe ciało. Aż można dostać dreszczy...

Kolejnym wybijającym się utworem jest ostatni, Orenji no taiyou - prawdopodobnie najbardziej lubiany kawałek z tej płyty. Nic dziwnego - piosenka jest naprawdę prześliczna. Dodatkowy rarytas stanowi tu zestawienie głosu GACKTa ze śpiewem wokalisty niemniej znanej grupy L'arc~en~ciel - HYDE'a. Trzeba przyznać, że ten duet wypadł zadziwiająco dobrze. Choć można zarzucić, że biedny HYDE momentami był zagłuszany przez "basy" GACKTa. Poza tym jest to chyba najdłuższy utwór, jaki ten ostatni nagrał, przez co niektórym (jak mnie) może się dłużyć.

Czas na podsumowanie całego albumu. Traktując go jako całość łatwo można zauważyć, że wszystkie kawałki łączy zestawienie w nich muzyki elektrycznej z klasyczną. Wszystkie piosenki mają "stopniowane tempo" - po głośnym refrenie następuje cichsza kontynuacja itd. Sądzę, że ekstremum pod tym względem stanowi Birdcage. Ci, co spodziewają się spokojnej balladki, na pewno się zawiodą... No, ale żeby się o tym przekonań trzeba samemu posłuchać!

Z czystym sumieniem mogę polecić Crescent każdemu, zwłaszcza dawnym fanom GACKTa, którzy czuli się zawiedzeni Rebirth czy MOON.
REKLAMA

Powiązani artyści

Powiązane wydawnictwa

Album CD 2003-12-03 2003-12-03
GACKT
REKLAMA