Relacja

D'espairsRay & D, 14 sierpnia 2005

02/10/2005 2005-10-02 12:00:00 JaME Autor: Andi

D'espairsRay & D, 14 sierpnia 2005

Latem 2005 grupy D'espairsRay oraz D udały się we wspólną trasę koncertową. Oto relacja z jednego z koncertów tej trasy, który odbył się 14 sierpnia w Niigata Club Junk Box.


© D'espairsRay
Co robić, gdy wysiadasz na stacji w obcym mieście i okazuje się, że posiałeś mapkę do klubu, w którym nigdy w życiu nie byłeś, a w którym za niecałą godzinę grać mają dwa z twoich ulubionych visualowych zespołów? Podążaj za gotyckimi lolitami.

Niigata Club Junk Box okazał się znaczniej mniejszy niż się tego spodziewałyśmy, zmieściło się w nim na oko jakieś 200 osób, nie zostawiając zbyt wiele wolnego miejsca. Członkowie zespołów mogli niemalże bez problemu dotykać rękami sufitu, a nawet stojąc na samym końcu, miałybyśmy idealny widok na scenę. Co nie znaczyło, oczywiście, że tam stałyśmy.

Jako pierwsi na scenę wkroczyli członkowie D'espairsRay i od razu zaczął się kocioł. Ci panowie nie marnują czasu na stopniowe rozgrzewanie publiczności. Wskoczyli od razu na głęboką wodę, dzięki czemu już przy pierwszej piosence w zapomnienie poszło całe moje zmęczenie.

Zagrali prawie cały Coll:set, który, przyznam szczerze, średnio przypadł mi do gustu... zanim nie usłyszałam go na koncercie. Coll:set na żywo wymiata jak mało co, Niigata zmieniła całkowicie moje podejście do niego. Do tego Maverick, Born, Fuyushita Risou, Facism, Tatoeba... wziąwszy pod uwagę, że nie był to koncert solowy, te kilkanaście piosenek to naprawdę dużo!

Jeśli, tak jak mnie, w wyniku oglądania fragmentów z koncertów wydawało wam się, że Japończycy nic, tylko stoją w miejscu odstawiając para-para, a koncerty, na których większą część publiczności stanowią niewiele ponad półtorametrowe dziewczęta będą nudne, nie wiecie nawet, jak bardzo się myliliście. Faktem jest, że nawet przy D'espairsRay daje o sobie znać japońska skłonność do robienia wszystkiego masowo i synchronicznie, jednak gdy tak masowo cały rząd dziewczyn cofa się do tyłu, bierze rozpęd, po czym z całej siły wbija się w plecy stojących przed nimi fanek - to naprawdę potrafi zaboleć. Póki nie pojechałam do Japonii, nie słyszałam zbyt wiele damskiego growlingu. A tam, w przerwach między piosenkami, nawet odziane w buciki na obcasikach i minispódniczki dziewczynki z idealnym manicure potrafiły tak zawarczeć/zawyć "zerrrrgrooowloo"' czy "karrrrgrrrowlyuuu", że aż ciarki przechodziły po plecach.

W tłumie było też trochę (wyraźnie zdominowanych przez kobiety) mężczyzn i chłopców. Nie wiem, czy to z obawy przed skrzywdzeniem przedstawicielek "słabszej płci", czy też może z obawy przed byciem przez nie samemu skrzywdzonym, japońscy fani jrocka nie wydają się aż tak dzicy, jak japońskie fanki.

Wracając jednak do samego zespołu: mroczne stroje i makijaż, choć nie za specjalnie wymyślne, wystarczyły, by panowie wyglądali - jak zwykle - świetnie. Gra świateł oraz niewielki rozmiar klubu wprowadzały mroczną atmosferę, a jednocześnie nadawały mu przyjemnej intymności - miało się wrażenie, że członkowie zespołu bawią się razem z tłumem. A gdy podczas licznych przerw HIZUMI cały czas przemawiał do publiczności, rzucał pytania, zachęcał do krzyczenia, czy rozbawiał, miało się wrażenie że rozmowa toczy się w gronie dobrych znajomych.

Po odegraniu rewelacyjnego koncertu D'espairsRay zeszli ze sceny zostawiając za sobą masę ludzi wyczerpanych do utraty tchu, mokrych od potu i obolałych. Nastąpiła wymiana - wyszli ci, którzy na Despach zużyli już całe swoje siły, do przodu za to przenieśli się fani D. W ogólnym zamieszaniu wylądowałam w samym środku drugiego rzędu i już zaczynałam się cieszyć rewelacyjną miejscówką na D, gdy poczułam jak świat wiruje mi przed oczami. Zmęczenie, odwodnienie, niedożywienie, upał oraz szał na D'espairsRay zaowocowały - po 10 minutach walki ze sobą opuściłam tłum i wtedy, jak na złość, na scenie pojawili się członkowie D. Na szczęście wystarczyło chwilę odetchnąć poza zasięgiem łomocących głośników i napić się wody, a poczułam się lepiej i wróciłam na salę akurat w trakcie Night-Ship "D". Fani powyciągali nieodzowne przy tej piosence flagi i machali nimi w takt za Asagim.

W przeciwieństwie do D'espairsRay, których miałam okazję zobaczyć już w zeszłym roku w Niemczech, D widziałam po raz pierwszy, dlatego też ciekawa byłam jak wypadną, zwłaszcza Asagi i jego falset z ostatniego singla. Oczywiście, zagrali Yami yori kurai... i to, co usłyszałam przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Na żywo głos Asagiego jest co najmniej tak samo dobry jak na płycie, a usłyszenie tego falsetu, gdy śpiewał przez chwilę bez mikrofonu, wywarło na mnie niesamowite wrażenie. Doskonale rozumiem fascynację niektórych ludzi operą - żaden instrument nie może równać się pod względem efektu sile czystego ludzkiego głosu.

Wśród zagranych piosenek, poza wymienionymi, znalazła się także Vampire Missa, podczas której Asagi po kolei pozbawiał płatków kolejne czerwone róże z ogromnego bukietu, a także Eden, przy którym tłum śpiewał refren zamiast wokalisty.

Hide-Zou radził sobie całkiem nieźle w roli basisty (zastępuje on obecnie Renę, który w lipcu opuścił nagle zespół). Podczas gdy on koncentrował się na graniu, Ruiza potrafił podzielić swe siły pomiędzy wymiatanie na gitarze a bieganie po (malutkiej) scenie i nieustanne posyłanie publiczności swych promiennych uśmiechów. W przeciwieństwie do TSUKASY, który niemalże całkowicie schował się za perkusją, Hiroki zdawał się błyszczeć w świetle reflektorów, zresztą to jego imię wykrzyczane przez fanki dało się słyszeć najczęściej. Hiroki, podobnie jak Ruiza należy do ludzi wesołych, podczas gdy mroczny Asagi wczuwa się z przodu w gotycki klimat, wijąc się i prężąc nad różami, tuż za nim siedzi sobie taki Hiroki i szczerząc się prawie cały czas wali w bębny.

Występ D, choć mniej wyczerpujący niż D'espairsRay, był za to bardziej klimatyczny, czego można się spodziewać znając muzykę obu zespołów. D powróciło na bisy z jedną piosenką, a członkowie zespołu weszli w bliższy kontakt z fanami - Ruiza wyraźnie chciał wręcz wskoczyć w tłum, ale biorąc pod uwagę jego gabaryty wróbla, dobrze, że tylko uwiesił się na instalacji pod sufitem, inaczej mogłoby się to dla niego fatalnie skończyć.

Zmęczone, ale niesamowicie zadowolone, ucięłyśmy sobie jeszcze pogawędkę z pracownikiem klubu bądź też technicznym, co po raz kolejny obaliło mit, który usiłowano nam wpoić przed wyjazdem - że Japończycy niechętnie odzywają się do gaijinów. A warto jeszcze dodać, że tym razem byłyśmy akurat jedynymi gaijinkami w tłumie, podczas gdy w Tokyo czy Osace zawsze znalazło się jeszcze kilka innych osób.
REKLAMA

Powiązani artyści

REKLAMA