Felieton Na wyłączność

j-rentgen #35

20/01/2021 2021-01-20 10:22:00 JaME Autor: Lucy C.H. Tłumacz: jawachu

j-rentgen #35

Z okazji niedawnego Blue Monday wspominamy najlepsze ballady DIR EN GREYa.


© Danielle Cimafranca

Witaj ciemności, stara przyjaciółko. Podobno ostatni poniedziałek był najbardziej przygnębiającym dniem roku. Jest ciemno, jest zimno, resztki ze świąt może pomogły wypchać boczki, ale nie wewnętrzną pustkę. Nasz artykuł raczej nie doda otuchy waszym samotnym duszom, wręcz przeciwnie – zapoznajcie się z naszym wyborem dziesięciu najsmutniejszych ballad DIR EN GREYa. (Dobrze czytacie, umieściliśmy ballady i DIR EN GREYa w tym samym zdaniu.)

Vanitas, Dum Spiro Spero, 2011
Niewiele wiadomo o Vanitas – tekst przypisany jest wokaliście Kyo, który, jak zwykle, obdarowuje nas wykwintnym wierszem (prawdopodobnie jednym z jego najlepszych pod względem struktury i lirycznego wzmocnienia). Muska on temat śmierci jak ciepłe palce delikatnie rozmrażające dziewiczy śnieg: wystarczająco ciepłe, aby zostawić ślad, ale nie na tyle, by stopić jego charakterystyczne lodowe metafory. Plotka głosi, że piosenka ta została napisana dla Daisuke Ochidy, wokalisty Kagerou i bliskiego przyjaciela zespołu, po jego przedwczesnej śmierci w 2010 roku. Można więc wyciągnąć najbardziej puszysty koc, uzupełnić zapasy czegoś na uspokojenie i przygotować się na wypłakanie sobie oczu.

Mushi, Kisou, 2002
Złamanym, rozdartym wokalem i melodyjnym tempem, rozbudowującym się i opadającym do rytmu organicznych, przejmujących fal gitarowych dźwięków, zespół wciąga nas w świat zadziwiająco naiwnej prostoty, która nigdy nie przestaje uderzać, a powodu braku lepszego określenia, jak tona cegieł. Jednym z najbardziej spektakularnych wykonań tej piosenki jest to z Blitz 5 Days DVD, gdzie można wyraźnie usłyszeć wspaniałą akustyczną aranżację, zapewnioną przez dwójkę gitarzystów, nigdy nie przepuszczających okazji, by przypomnieć, że ich talent nie ograniczają się tylko do elektryków. Wokal jest szorstki, kilka słów jest przemilczanych, a mimo to frontman dostarcza występ godny Grammy, z odrobiną drgawek, ślinienia się, wyginania, łapania oddechu, stania na drżących nogach i każdej innej kombinacji podobnych czasowników, przekazujący zarówno przesadny nastoletni niepokój, jak i śmiałą, rozbrajającą szczerość.

Glass Skin, Uroboros, 2008
“What is the weight of blood?”, złowieszcze pytanie jak na teksy piosenki, ale cóż, prawdopodobnie wiecie, że DIR EN GREY nie boi się stosować złowrogich angielskich linijek, kiedy jest taka potrzeba. Obok groteski, upiorności i wstrętu, kruchość jest, co zaskakujące, jednym z powtarzających się tematów w dyskografii zespołu. Kruchość jest czymś z piórami i pazurami, drobna i nieprzewidywalna, i raczej się nie zakłada, że zespół metalowy podejdzie do niej z empatią, na jaką zasługuje… a może, ośmielimy się powiedzieć, z życzliwością? A jednak Glass Skin to dymiący pistolet, dowodzący, że dzięki śpiewaniu o krwi i jelitach można się w końcu dowiedzieć czegoś o tak zwanej wadze krwi, o przezroczystości ludzkiej skóry, kruchego szkła kryjącego ogromną siłę wrażliwości.

The Final, Withering to Death, 2005
W 2005 roku w powietrzu unosiło się to radosne uczucie, ogarniające fanów zespołu z całego świata - DIR EN GREY miał właśnie zamiar ten krok i zagrać zagranicą, aby zachodnia publiczność także mogła go doświadczyć. I czego należało się spodziewać? Tekstów w całości po angielsku? Zmiany stylu na bardziej przystępny? Nigdy więcej dziwacznych wybryków, które mogłyby obrazić przeciętnego, łatwo ulegającego wpływom nowicjusza? Na szczęście, nic z tego nie okazało się prawdą. To albo po prostu beznamiętny i staroświecki Zachód przybył w postaci kuli, której zespół mistrzowsko uniknął, klucząc w drodze do założonego celu. The Final po raz pierwszy ujrzał światło dzienne mniej więcej w tamtym czasie i szybko stał się koncertowym hymnem, na który czekał każdy fan w okolicach encore'u. Elektronika, melodyjne tempo, olśniewająca perkusja i na wpół zaśpiewany, na wpół wykrzyczany tekst, nic nie odbierający tej monumentalnej kompozycji.

Tousei, Arche, 2014
Utwór, który brzmi tak, jakby pochodził prosto z Withering to Death (2005), z wyjątkiem tego, że znajduje się w samym środku Arche (2014), wyjątkowego, niespodziewanego, prowokacyjnego albumu. Po japońsku słowo “tousei (濤声)” oznacza “krzyk”, a samą piosenkę najlepiej opisać jako długi, gardłowy krzyk, bezładny i nieregularny. Porywający na dziesięć metrów nad ziemię, aby potem rzucić o nią  jedną, wieńczącą, dziwnie przejmującą linijką: “to, co kryje się w najciemniejszych głębinach serca, pulsuje we mnie łagodnym uśmiechem”.

Embryo, Kisou, 2002
Przez lata widzieliśmy sporo niepokojących tekstów, a jednak musimy wyznać, że ten prawdopodobnie trafiłby na pierwsze miejsce. Jeśli żyliście na początku lat 90, pewnie pamiętacie zamieszanie, jakie wywołała Polly Nirvany (Nevermind, 1991). Od tamtego czasu wiele się zmieniło, ale kazirodztwo i przemoc wciąż są dwoma najbardziej alarmującymi tematami, jakie przychodzą do głowy. A jednak dekadę po tym, jak Nirvana rzuciła te bombę, DIR EN GREY pokazał, że nie tylko chętnie zapuszcza się na ten cienki lód, ale także nie ma zamiaru szczególnie uważać. Embryo można opisać jako jedną z najbardziej bolesnych piosenek w dyskografii grupy – kto by się domyślał, że zdolna jest do takiego wyczynu? Czy to nie radość, dowiedzieć się, że najbardziej ekstremalne metalowe zespoły mają taką niedostrzegalną głębię empatii i ukryte podziemne jeziora tak pełne melancholii i wzruszenia, ze można się w nich utopić raz po raz, zastanawiając się oszołomionym, co sprawia, że chcą zazwyczaj sprawiać takie potworne wrażenie?

Vinushka, Uroboros, 2008
Zacytujemy młodego mężczyznę, jakiego przelotnie poznaliśmy na którymś koncercie zespołu w Paryżu: “poproszenie tych facetów, żeby zagrali Vinushka to metalowy ekwiwalent pytania rockowego zespołu, by zagrał Free Bird!”. Wiemy, że nie przegapił okazji, by przekazać swoją prośbę zespołowi na scenie, krzycząc co sił w płucach w trakcie każdej przerwy. I choć jego zapał był z pewnością godny podziwu, to został mistrzowsko ignorowany, może poza gitarową kostką, która wpadła mu w ręce. Nie wiemy, co oznacza “vinushka”, choć znajomy Rosjanin uprzejmie nas poinformował, że jego zdaniem może to być odmiana słowa "вина" (wina). Stwierdziliśmy jednak, że idealnie pasuje to do nastroju Uroboros. Vinushka rozpoczyna się przytłumionym wokalem i akustycznymi nutami, ale szybko przechodzi w dziki freakshow tego, co zespół robi najlepiej. Tekst jest mocny, bogaty we wschodnią tradycję, a ostateczny produkt to wspaniałe odzwierciedlenie emocjonalnej zawieruchy wyśpiewanej w słowach umęczonego mężczyzny dążącego do znalezienia przebłysku prawdy w świecie oszustwa. Metalowy odpowiednik Free Bird? Proszę. To jest metalowy odpowiednik jaskini Platona!

Cage, Gauze, 1999
Jeżeli uda wam się jakoś zapomnieć o teledysku i figlach tego blond Dr. Frankenfurtera, być może zobaczycie to, co uznany muzyk i producent Yoshiki (X JAPAN) zobaczył w tym zespole, gdy w latach 90. zaoferował mu pomoc w umieszczeniu albumu Gauze w rankingu Oriconu. To prawda, że było to kolejne nagranie visual kei drugiej generacji z zadziornymi tekstami, hałaśliwymi gitarami, mnóstwem makijażu i wiadrami sztucznej krwi. Czyli: nie różniące się od innych pojawiających się wtedy zespołów viusalowych. A jednak, gdy posłucha się całej płyty, staje się jasne, że ta piątka miała coś, czego okrutnie brakowało wielu innym – styl. Może i jest krwawy i makabryczny, ale wystarczająco niepokojący i trzymający w napięciu, aby złapać ucho i duszę. Cage zawiera dosyć standardową progresję akordów, włącznie z cięższymi momentami przeplatanymi z bardziej balladowymi, a nawet fragment z bardzo charakterystyczną fortepianową partią producenta.

Koudou, Withering to Death, 2005
Rytm, instrumentalne mistrzostwo, chwytliwy refren, tekst, przyjmujący zaskakująco mroczny obrót, ale nie wystarczająco, by powstrzymać ogień. Koudou jest jak katalog najlepszych rzeczy, jakie zespół ma do zaoferowania: elektroniczne riffy, zabójcze smyczki, żywa perkusja, niesamowity zakres wokalny. Koudou brzmi jak hymn do mrocznej strony umysłu. Dumny krzyk celebrujący wyrzutków, dziwaków, buntowników. Robicie swoje. Wolność wam pasuje, DIR EN GREY!

Ain't Afraid To Die, 2001
Podnieście rękę, jeżeli również poznaliście ten zespół na początku XXI wieku właśnie dzięki tej piosence. Choć nigdy nie znalazła się na żadnym albumie, to Ain't Afraid To Die była jednym z największych hitów wśród fanów łagodniejszych brzmień. I rozumiemy przez to tych z nas, którzy potrafią obejść się bez potu, krwi i wymiotów. I jest jak najbardziej w porządku. Teledysk do niej to kalejdoskop wywołujących śmiech horrorowych klisz, cenna pamiątka zespołu z jego visualowych czasów. Ale jeśli zdołacie zignorować dramatyczne piercingi i makijaż na pandę zapewniający gitarzystom bardzo groźną aurę, to będziecie miło zaskoczeni przekonując się, jak pełen szczerości i czystości jest ten utwór, że może uruchomić wasze kanały łzowe. Ten ambitny numer, ze względu na swoje progresywne tempo, był prawdopodobnie pierwszym, gdy wokalista pokazał nam swój bogaty, czysty głos, doskonale doprawiony tkliwą nutą. Dobrze przeczytaliście, tkliwą. Czy widzieliście ostatni tegoroczny śnieg przez ukradkiem zanikające cienie, pyta ostatnia linijka poematu. A co powiecie na to, że można już znaleźć tę niepowstrzymaną wiosnę, przebijającą się przez zimową melancholię?

 


REKLAMA

Powiązani artyści

Powiązane wydawnictwa

Album Format cyfrowy 2014-12-12 2014-12-12
DIR EN GREY
Album CD 2011-08-03 2011-08-03
DIR EN GREY
Teledyski CD + DVD 2000-05-10 2000-05-10
DIR EN GREY
Album CD 2002-01-30 2002-01-30
DIR EN GREY
Album CD + DVD 2005-11-11 2005-11-11
DIR EN GREY
REKLAMA