Recenzja

the GazettE - BEAUTIFUL DEFORMITY

16/09/2018 2018-09-16 00:14:00 JaME Autor: Lu:na (wolny strzelec)

the GazettE - BEAUTIFUL DEFORMITY

Gdy zespół z własnym stylem sięga wyłącznie po utarte schematy.


© the GazettE
Uwaga: Recenzja została napisana niedługo po wydaniu albumu.


BEAUTIFUL DEFORMITY to siódmy album the GazettE. Zespół z tak ugruntowaną pozycją nie musi się specjalnie starać, żeby sprzedać materiał w tysiącach sztuk. Powyższe słowa najlepiej potwierdza jakość muzyki zawarta na tym krążku.

Już na TOXIC zespół znalazł tak naprawdę swój styl. Ciężkie gitary, masa elektroniki, odrobina ballad i hit gotowy. Tę recepturę chłopaki zdają się wykorzystywać po dziś dzień i niestety powoli odbija się ona czkawką osobom, które wymagają jednak od muzyki odrobiny inwencji.

Główny zarzut w stronę kapeli kieruję pod kątem kompozycji i wokali. Przede wszystkim, niemalże każdy kawałek na albumie ciągnie za sobą brzydki smród schematów visual kei. Trochę ciężej pograć, znaleźć fajne dwa, trzy riffy i wszystko koncertowo spieprzyć ckliwymi melodyjkami, które działają już chyba tylko na wiernych fanów tegoż gatunku. Drodzy muzycy – podobne zabiegi są passé od kilku dobrych lat. Zwłaszcza, kiedy gra się w zespole takiego formatu.

Druga sprawa: Ruki jest tak naprawdę świetnym frontmanem, ale też marnym wokalistą. Co prawda przez lata nauczył się tego i owego, jednak nie zmienia to wciąż faktu, że porządnie wychodzi mu jedynie krzyczenie w mikrofon. Przy tym ostatnim słuchacz czuje prawdziwą moc i chęć skakania do cięższych fragmentów. Tymczasem na albumie jest zdecydowanie więcej łagodnych melodyjek, w których płaczliwa barwa głosu wokalisty zupełnie się nie sprawdza. Mieliście kiedyś wrażenie, że chłop za mikrofonem zaraz zacznie płakać? Nie? Posłuchajcie the GazettE.

O dziwo, dzieje się tak tylko w refrenach tych bardziej rockowych kawałków. Gdy nadchodzi bowiem czas na balladę, wokalista potrafi zaśpiewać utwór na naprawdę przyzwoitym poziomie, nie siląc się na jakiś dziwny tragizm głosowy. Mam tu na myśli świetne Lost Heaven. Utwór w całości delikatny i ulotny, dzięki czemu zapadający w pamięć na tle tak nierównego albumu.

Kiedyś spotkałem się z zarzutem, jakoby wytwórnia naciskała zespół na prędkie wypuszczanie kolejnych materiałów. Biorąc to pod uwagę, faktycznie można dojść do wniosku, że większość muzyki na BEAUTIFUL DEFORMITY jest skomponowana na szybko, jakby napisana wręcz na kolanie i pozlepiana ze znanych już nam patentów. Podkreślam jednak, że the GazettE to wielka marka i nie chce mi się wierzyć w podobne historie. Zwłaszcza mając w pamięci różne śmieszne akcje pokroju promowania swoich perfum. Drodzy muzycy – więcej muzyki w waszej muzycznej działalności, a będzie zdecydowanie lepiej.

Paradoksalnie, instrumentaliści zespołu mają naprawdę świetny warsztat. Słychać to dosłownie w każdym utworze. Mają pomysły na brzmienie, na poszczególne motywy, wreszcie... mają naprawdę solidne umiejętności. Co jednak z tego, jeśli jako całość nie potrafią ze sobą współgrać? A może to wina współpracy z wokalistą? Powyższe zdaje się potwierdzać niesamowita CODA zamykająca album. Świetny utwór instrumentalny, który w zasadzie pozostaje najlepszą kompozycją na omawianym albumie.

Spoglądając przekrojowo na zawartość krążka nie sposób nie zauważyć tych kilku perełek, jak wyżej wspomniana CODA. Muzykom udało się bowiem stworzyć naprawdę solidne utwory. Szkoda jedynie, że jest ich tak mało. Poprzedzający CODA, mroczny The Dazzling Darkness jest flagowym przykładem. Pełny napięcia, ciężki, posępny i umiarkowanie melodyjny kawałek z nastrojowymi gitarami. Tak powinno brzmieć the GazettE! Kolejnym świetnym numerem jest Devouring One Another - ciężki, przekrzyczany utwór z nieokiełznanymi wokalami. Tutaj Ruki sprawdza się najlepiej. Gdy następuje wolniejszy moment z pulsującym basem, słuchacz tylko czeka na ponowne uderzenie.

Jak już wspomniałem wyżej, muzycy w zespole są naprawdę świetnymi instrumentalistami. Można to usłyszeć dosłownie w każdym utworze. Błędem, jaki najczęściej popełniają, jest usilne ładowanie wszystkiego do jednego wora, przez co kolejne kompozycje są często przekombinowane i niejasne. Coś, co powinno być proste z założenia, nie może zostać upstrzone toną lukru, bo stanie się zwyczajnie niestrawne. Tę prostą zasadę muzyki rockowej zespół zdaje się gubić w zasadzie od ładnych kilku lat. Dzięki temu nawet singlowce są nieprzyjemnie zagmatwane i melodyjne do porzygu. Tymczasem ciężka muzyka potrzebuje jedynie mocy i serca, których tak bardzo tu brakuje. Swoiste tętno życia i pasja zostały zastąpione wszystkim innym. Tak naprawdę zawartość tego albumu the GazettE można by określić jako pokaz nowych umiejętności chłopaków. Co z tego jednak, że ciągle odkrywają nowe gitarowe motywy i nowe dźwięki, skoro równocześnie męczą słuchacza?

Mam nadzieję, że członkowie zespołu stworzą kiedyś coś na kształt Liquid Tension Experiment Portnoya. Porównanie nie na miejscu, bo muzycznie zupełnie nie ta liga i przepaść nie do przeskoczenia, ale może w podobnym projekcie instrumentaliści wyżyli by się twórczo i przestali męczyć się z koniecznością pisania pod wokal?

Podsumowując powyższe, albumowi należy się solidna dwója w skali szkolnej. Podniosę jednak oczko w górę, bo w końcu w porównaniu choćby do takiego Girugamesha the GazettE przynajmniej próbuje nowych rzeczy i nie zamyka się w swoim ciemnym pudełku.

Jeszcze jedna uwaga dla chłopaków na zakończenie – wyrzućcie w końcu te żeńskie wokale. Jest ich za dużo. Stanowczo za dużo.
REKLAMA

Powiązani artyści

Powiązane wydawnictwa

Album CD 2013-10-23 2013-10-23
the GazettE
REKLAMA