Recenzja

Matenrou Opera - Justice

09/08/2012 2012-08-09 00:01:00 JaME Autor: Martyna "Gin" Wyleciał

Matenrou Opera - Justice

Oto czym jest Matenrou Opera.

Album Format cyfrowy

Justice (Europe)

Matenrou Opera

6 lipca europejska wytwórnia Gan-shin opublikowała najnowszy album Matenrou Opery, Justice. To pierwsze tego typu wydawnictwo zespołu po przejściu na major. Album ma niezwykłą siłę. Już na początku czuć, że zespół nagrywał nowe piosenki z rozmachem, nie szczędząc efektów, które dodawały im impetu i wrażenia monumentalności. Chóry, keyboard przypominający kościelne organy i zapierające dech w piersiach solówki, które przytłaczają swoją prędkością oraz zawiłością. To wszystko okraszone wokalem, niosącym w sobie tak wielkie pokłady emocji, że już od pierwszego momentu zostaje się wciągniętym w świat Matenrou Opery. Przejście to jest gwałtowne, a słuchacz od razu zostaje rzucony w wir muzyki.

Ten potężny symfoniczno-metalowy nastrój ciągnie się przez pierwsze cztery piosenki. Od pierwszego Justice aż po Heliosa, człowiek nie może wyjść z zachwytu nad potężnymi brzmieniami, jakie zbudował zespół. Cztery piosenki płynnie przechodzą jedna w drugą, niemalże jakby były jednym rozbudowanym zawiłym utworem. I choć zwykle zdarza się, że w przypadku pełnego albumu zawarte na nim single nie komponują się z całością - tu nie ma takiego rozdźwięku.

W odpowiednim momencie zespół zmienia taktykę. Gdyby przez trzynaście utworów trzymał się właśnie takich symfonicznych motywów, słuchacz mógłby poczuć przesyt. Wraz z Imperial Riot grupa pokazuje swoją inną stronę. Tym razem jest to bardziej rytmiczna, nowoczesna strona rocka. Melodie są równie szybkie, ale symfoniczne, przypominające kościelne organy dźwięki keyboardu zostają zastąpione bardziej syntezatorowymi brzmieniami. Piosenki są wyluzowane, ale wciąż przebrzmiewa w nich odpowiednia dawka emocjonalności. Gitary nie zamierzają być ani krztynę wolniejsze. Największe zmiany zachodzą jednak w wokalu. Mermaid, na przykład, posiada nawet wstawki rapowane, a wokal przez cały czas jest odpowiednio bardziej wyluzowany.

sono posiada umiejętność wokalnego dostosowywania się do klimatu panującego w utworze - wszystko wyraźnie odbija się w jego sposobie śpiewania. Szczególny pokaz tego wokalista daje w 21 Mg, które posiada liczne zmiany nastroju. sono raz śpiewa spokojnie - nawet balladowo - innym razem radośniej i melodyjnie, by zaraz zacząć dramatycznie krzyczeć lub popisywać się wyciąganymi długo nutami. 21 Mg to najdłuższa piosenka na albumie, trwająca prawie sześć i pół minuty. Jest bardzo złożona pod każdym względem, a wszyscy muzycy mają w niej okazję popisać się swoimi umiejętnościami.

Ponownie po czterech piosenkach - żeby zachować równowagę - powracają cięższe brzmienia. Tym razem jest to instrumentalna kompozycja Just Be Myself, która stanowi wyłączny popis anziego, ayame, you i yuu. Utwór mimo swojej ostrości ma w sobie coś, co podnosi na duchu i dodaje wiary w siebie. Podkreślają to też pojawiające się w tle zachęcające okrzyki.

Ten instrumentalny przerywnik toruje drogę najbardziej symfonicznym utworom na albumie. Choć pierwsze cztery piosenki też zostały tak określone, to one raczej przywołują na myśl wysokie sklepienia katedr. APOPTOSIS i NEW CINEMA PARADISE można za to raczej porównać z przepychem dworów i pałaców. Jest tu więcej figlarności, czegoś, co można dostrzec na przykład w twórczości Versailles. Walczykowe rytmy NEW CINEMA PARADISE, zamiast obrazu kina, przywołują raczej na myśl tańczące w ogromnej sali balowej pięknie wystrojone pary.

Jak już mowa o tańczących parach, to przy przedostatniej piosence Kizuna -full chorus- mogłyby się one przyjemnie pokołysać. To emocjonalna ballada, przepełniona grą smyczków, pianina oraz innych instrumentów klasycznych oraz spokojnym wyważonym rytmem perkusji. Głos sono jest z jednej strony kojący, z drugiej emocjonalny, a solówka przyjemnie wpasowana. To pierwsze i jedyne zwolnienie tempa na tym albumie. Aż chce się przytulić do partnera i kołysać w jego objęciach.

Z początku wydaje się, że ostatnia piosenka też będzie w balladowych klimatach. Początek sugeruje poważny, ponury nastrój, ale całość okazuje się bardziej złożona i zaskakująca. Co prawda główna część utworu to melodyjna i dość pogodna piosenka, jednakże dodano do niej coś, co nadaje jej unikalności. Otóż połączono monotonną, chóralną melorecytację z wybijającym się elektronicznym podkładem wzbogaconym o dźwięk werbla, który podkreśla skandowanie. Z jednej strony są tu elementy podniosłe i poważne, a z drugiej budowany jest kontrast, polegający na zestawieniu ich z na przykład całkowicie pogodnym, lekkim i przyjemnym refrenem. To naprawdę ciekawa kompozycja, która w bardzo dobry sposób zamyka album.

Zespół idealnie pokazuje na tym albumie, czym jest Matenrou Opera. Zawarł na nim wszystko to, co reprezentuje jego nazwa. "Opera" to klasyczne motywy oraz wszechobecna symfoniczność brzmienia, "Matenrou" (drapacze chmur) są symbolem nowoczesności. Te dwie płaszczyzny przenikają się na Justice, wspaniale ze sobą korelując. To naprawdę dobre wydawnictwo, tym bardziej cenne, iż pierwsze w karierze major zespołu. Zwiastuje mu świetlaną przyszłość i na pewno jest godne polecenia i nowym, i starszym fanom zespołu, a także tym, który po prostu chcieliby posłuchać dobrej muzyki i ciekawych aranżacji.
REKLAMA

Powiązani artyści

Powiązane wydawnictwa

Album Format cyfrowy 2012-07-06 2012-07-06
Matenrou Opera
REKLAMA