Recenzja

ayabie - Virgin Snow Color

06/06/2012 2012-06-06 00:05:00 JaME Autor: Sarah Tłumacz: Tsuki

ayabie - Virgin Snow Color

Powitanie zimowej pogody z ayabie.

Album CD + DVD

Virgin Snow Color

ayabie

Pierwszy album ayabie od czasu odejścia gitarzysty Ryoheia, Virgin Snow Color, był również ostatnim wydawnictwem przypadającym na rok 2006. Mimo świadomości różnorodnych oczekiwań, zespołowi udało się ofiarować fanom prawdopodobnie najpiękniejszą płytę, jaka powstała do tamtej chwili.

ayabie postanowiło rozpocząć album od utworu całkowicie składającego się z dźwięków fortepianu. Jest to piękna melodia, przywołującą na myśl wizje padającego śniegu, czego można by się właściwie spodziewać, biorąc pod uwagę nazwę samego albumu. Następnie przechodzimy do drugiego utworu, Shine, o szybszym tempie, które mieści się w mniej niż trzech minutach.

Później następują dwa kolejne, agresywne numery, charakteryzujące się wrzaskliwą i przefiltrowaną linią wokalną oraz potężnymi dźwiękami gitary. Obydwa kawałki mają bardzo mocne rockowe brzmienie, co może być zaskakujące dla tych, którzy słuchają ayabie po raz pierwszy i którzy dali się ukołysać nieprawdziwemu wrażeniu bezpieczeństwa utworu otwierającego album czy ekstrawagancji visualowego imagu zespołu. Kolejna piosenka, Hinata, toruje sobie drogę do ucha słuchacza. Tempo, które nadal jest szybkie, nie jest już tak ostre jak w jej dwóch poprzednikach i szczyci się bardzo ładną grą akustycznej gitary oraz imponującą linią basową.

Mefisshu no uta, koi kara no suihou całym swoim pięknem i prostotą jeszcze raz przypomina pierwszy utwór albumu. Chociaż całe ayabie liczy pięciu członków, w tym konkretnym utworze, składającym się wyłącznie z wokalu oraz dźwięków fortepianu, błyszczy tylko Aoi. Utrzymane jest wolne, płynne tempo; cichsza partia fortepianu brzmi niczym z walca, podczas gdy inny z kolei przywodzi na myśl balet. W tej piosence w znakomity sposób przedstawione zostają wokalne możliwości Aoiego. Gdy wcześniej w swojej karierze zdobywał się na śpiewanie na wysokich tonach, zazwyczaj brzmiał dosyć płasko. Nie było tego wahania w Mefisshu no uta, koi kara no suihou, a muzyk odśpiewuje każdy dźwięk z absolutną perfekcją. Z całą pewnością ten odstający od ogólnej koncepcji albumu szósty utwór pozostanie po zakończeniu płyty w pamięci wielu słuchaczy.

Większość japońskich zespołów umieściłaby na albumie wcześniej wydane single. Jednakże ayabie robi coś nieco innego, pozwalając, by numer Kimo no koe to yakusoku znalazł się wyłącznie na dołączonym do Virgin Snow Color DVD. Zamiast niego po Mefisshu no uta, koi kara no suihou pojawiają się 0100 i Az. Obydwie piosenki podkręcają tempo; 0100 to w szczególności solidna mieszanka agresywnego basu i gitarowych riffów z chwytliwymi, niemalże popowymi przerywnikami.

ancient-tree i Hoshi furu ohanashi to dwa utwory wybrane na podsumowanie album. Pierwszy zaczyna się raczej powolnie, aczkolwiek w międzyczasie tempo nieznacznie przyspiesza, pozostawiając numer po lżejszej stronie rocka. Jest to bardzo interesująca kompozycja, niezwykle trudna do opisania z absolutnie bajeczną linią basową i z nałożonymi na nią w niektórych miejscach gitarą i syntezatorowymi dźwiękami dzwonów, ale nigdy nie przytłaczającymi jej. Wokal Aoiego nie jest tutaj tak mocny jak w Mefisshu no uta, koi kara no suihou, lecz łagodniejszy w wyższych tonach, ale fakt ten działa na korzyść utworu, nadając mu bardzo ładny, delikatny wydźwięk. Prawdziwą słabością ancient-tree jest solówka gitarowa; nie zagrano jej źle, ale nie jest specjalnie interesująca i jakby nie bardzo pasuje po tym, jak w piosence dominowała gitara basowa. Hoshi furu ohanashi to ostatni utwór i w sumie nie jest zły, ale wydaje się być jakkolwiek znajomym. Jest to raczej słabe zakończenie po mieszance niesamowitego cięższego rocka i delikatnego flirtu z fortepianem.

Do albumu dołączone jest DVD zawierające teledysk do najnowszego wtedy singla zespołu Kimi no koe to yakusoku, wydanego niedługo przed Virgin Snow Color. ayabie było wtedy dosyć młodym zespołem, w dodatku mieszczącym się w kręgu formacji indie. Dlatego też nie należy spodziewać się wysokiej jakości produkcji, ale poradzono sobie bardzo dobrze. W klipie jest obłąkana ilość piór: spadających z nieba, na kostiumach muzyków, statywie mikrofonu itd., które nadają mu nadzwyczajny, nieco nieziemski klimat. Z całą pewnością dziwi tu pewien fakt, że najnowszy członek zespołu, gitarzysta Yumehito, w ogóle nie pojawia. Mogą jedynie fragment jego ramienia w jednej scenie, są oczywiście pewne zagrania gitarowe przez niego wykonane, ale po prostu go tam nie ma. To dosyć dziwaczne i skłania do zastanowienia się, czy nie zostanie wydana druga wersja tego teledysku, tyle że z Yumehito, jako oficjalnym członkiem formacji.

Ogólnie rzecz biorąc, zespołowi udało się całkiem dobrze żonglować tym dziwnym połączeniem ciężkich, rockowych utworów oraz delikatnych ballad. Wokal Aoiego widocznie się poprawił, dzięki Intetsu silniejsza jest też linia basowa, która wraz z rozwojem albumu czyni go bardziej interesującym. Jest tam kilka słabym kawałków, ale nie są one naprawdę rażące; po prostu nie dorównują obecnym tu perełkom. Fani zespołu z całą pewnością nie powinni pominąć tego wydawnictwa, a ci, których mogły odrzucić wcześniejsze pomysły ayabie, z pewnością powinni rozważyć kolejną próbę.
REKLAMA

Powiązani artyści

Powiązane wydawnictwa

Album CD + DVD 2006-11-15 2006-11-15
ayabie
REKLAMA