Recenzja

GLAY - G4

09/09/2012 2012-09-09 00:01:00 JaME Autor: Scottie Wolfe Tłumacz: neejee

GLAY - G4

Maksisingiel GLAYa z 2006 roku to solidna popowa rakieta, która trafia do zamierzonego celu.

Singiel CD

G4

GLAY

GLAY to pełna energii formacja, która ma dryg do zajmowania pierwszych miejsc list przebojów. Jest tak ukochana przez fanów, że cokolwiek wyda, jest to uważane za "niesamowite", nawet jeżeli czasem - dla zwykłych odbiorców - wydaje się "niczym specjalnym". Dzieje się tak, ponieważ muzyka tego zespołu czasami wędruje przez wiele różnych gatunków, rozpoczynając od hard rocka, a na popowych balladach kończąc. Okrutna rzeczywistość, gdy niektóre ze spodziewanych "przebojów" nie poruszają ani trochę, także nie pomaga. Niektóre z refrenów po wprowadzeniu nie trafiają w gusta spodziewanych odbiorców, co jest przykre, jako że nie brak tu ani chęci do działania, ani doświadczenia.

Ale hej, czy podobnie sprawa się nie ma z 95% zespołów? Tak, dokładnie tak. Mając to na uwadze, łatwo zrozumieć, dlaczego GLAY jest nadal w stanie wiele osiągnąć: talent. Zdolności muzyczne prezentowane podczas występów wzbudzają respekt. Każdy członek grupy osiągnął mistrzostwo w grze na swoim instrumencie i publiczność to czuje. Więc nawet jeżeli refreny utworów nie przykuwają tak uwagi, jak mogłyby to zrobić piosenki B’z, techniki wykorzystane w twórczości GLAYa są wystarczające do uczynienia z tych gości gwiazd, jakimi są obecnie.

W porządku, dość gadania. Zobaczmy, co serwuje nam G4. Swing, batta-batta swing!

Rock N Roll Swindle to wspaniały rockowy kawałek na rozpoczęcie! Cały zespół daje tu z siebie wszystko, szczególnie Teru, który brzmi, jakby był w najwyższej formie w swoim życiu. Bas Jiro zdaje się być także bardziej obecny niż kiedykolwiek, dodając w ten sposób piosence ostrości, której w innym przypadku nie miałaby szans zyskać. Wszystko to prowadzi do refrenu, który - mimo że fajnie się go słucha i jest nawet dosyć godny zapamiętania - nie daje rady sprostać rozbudzonym wcześniej oczekiwaniom. Zwrotki, co do których słuchacz ma wrażenie, że zaraz zostaną rozsadzone przez wszechpotężny punkt kulminacyjny, są bardziej ekscytujące niż wszystko, co potrafi zapewnić refren. To po prostu nie potrafi zainteresować tak, jak powinno, moje dzieci.

Jednakże zanim ktokolwiek mnie zastrzeli, chcę powiedzieć, że ta piosenka ciągle daje radę zadziwić dzięki krzepkiemu występowi zespołu oraz niesamowitemu, aczkolwiek przelotnemu, solo. To jest więcej niż znakomite.

Więc tak, ta piosenka jest warta poświęcenia czasu na jej posłuchanie. Oczywiście, refren nie jest tak genialny jak mógłby być, ale grupa wynagradza to z nawiązką energią, którą zapewnia.

Dare Ka no Tame ni Ikiru to poprockowa piosenka na tym singlu, wypełniona po brzegi ambientowym brzmieniem gitary, które można usłyszeć w openingu oraz zwrotkach. Refren bardziej tutaj przypada do gustu niż w pierwszym kawałku, wystarczająco, by zamieszkać w twoim mózgu na kilka godzin. Jednakże Takuro i Hisashi zostali w tej piosence poniekąd źle potraktowani, zważywszy na to, że nie mają żadnych solówek... z wyjątkiem momentu pod koniec, gdzie mają okazję namieszać przez kilka sekund w głównej melodii. Według mnie to się nie liczy. Mogłaby być jedna około 2:30 i to sprawiłoby, że ta piosenka płonęłaby o wiele bardziej.

To świetna piosenka, której nie udaje się doścignąć pierwszej pod względem "rewelacyjności", aczkolwiek zawiera lepiej brzmiący refren. Punktów w moim dzienniku ujmuje jej brak solówek, które mogłyby dodać do utworu czegoś więcej. Nie żyjemy już w erze grunge'u, ludzie! Fani chcą swoich solówek!

Koi to potężna ballada! Coś, w co są zaopatrzone wszystkie wydawnictwa GLAYa! Teru porzucił na jej potrzeby swój słodki jak miód głos i pozwolił temu wszystkiemu sączyć się powoli w uszy słuchacza. Na specjalne podkreślenie zasługuje świetny muzyczny background tworzony przez gitarzystów, dodających odrobinę "czadu" do czegoś, co entuzjaści rocka mogliby zaszufladkować jako "łzawą miłosną piosenkę".

Refren podąża za tym samym schematem zaprezentowanym w każdej innej balladzie zespołu: za tradycją perfekcji, która jeszcze nie została zarzucona. Słychać tu nawet harmonijkę, z którą fani mogą być zaznajomieni. Tu i ówdzie zostały również dodane subtelne fortepianowe brzmienia, coś w rodzaju szczypty soli na dobrej pieczeni; nie jest to dominujące czy zauważalne, ale wystarcza po prostu, by zapewnić odrobinę "tego czegoś".

Ta ujmująca ballada uszczęśliwi każdego fana. Szczególnie ostatnie trzydzieści sekund: wystarczy, by przyprawić nawet najbardziej zatwardziałego kryminalistę o gęsią skórkę.

W porządku, wracamy do poprocka. Layla ustawia nastrój swoim szybkim, akustycznym strummingiem, co prowadzi do jednego z najbardziej "popowych" riffów, jakie dotychczas słyszałem. Otwierająca fraza niemal zapada w pamięć, jako że perkusja prawie nie wydaje z siebie dźwięku (za wyjątkiem bębna basowego). Po "przebudzeniu", Takuro rzuca się w coś, co można opisać jedynie jako czystą ambientową grę na gitarze, coś a'la LUNA SEA czy U2. Ponownie pojawia się również pianino, tworząc melodię, która powinna trafić do każdego audiofila. To wszystko nieuchronnie prowadzi do refrenu: kolejny raz grupa tworzy refren, który - choć nie jest po chwytliwej stronie mocy - nadal potrafi zaznaczyć swoje terytorium i przyciągnąć nieco uwagi. Może to jego prostota czyni go tak rozkosznym. Gitarzyści około 3:50 zapewniają niesamowite, wspólne solo, które kończy się zdecydowanie zbyt szybko. Ma w sobie ogromny potencjał i urywa się, zanim jest w stanie dokądkolwiek dojść! Ach, dobrze, i tak wystarcza, by krew w twoich żyłach popłynęła szybciej.

Ta piosenka wydziela radość, tak jak słońce wydziela światło. Wspaniała na każdy nastrój!

Zamierzam się streszczać: ten maksisingiel jest wspaniałą ucztą dla uszu każdego miłośnika muzyki. Zawiera elementy, które trafią do zarówno fanów rocka, jak i popu. To nie jest najmocniejszy materiał GLAYa, ale zdecydowanie kontynuuje popychanie tego zespołu we właściwym kierunku.
REKLAMA

Powiązani artyści

Powiązane wydawnictwa

Singiel CD 2006-07-12 2006-07-12
GLAY
REKLAMA